wtorek, 18 stycznia 2011

Czupakabra parle français: crème brûlée

Nie ma co usprawiedliwiać potworzastej jakości czy sposobu zdjęć wykonania. Lustrzanka ma siedzi gdzieś w kącie i grzeje kurze i inne zakamarki, gdy tymczasem ja – zaginający czas i przestrzeń monster – korzystam z technologii PIĘCIU, przecinek, CZTERECH mega pikseli ulokowanych w najcudowniejszym ustrojstwie, które znała ludzkość. Znaczy się w mojej Nokii opatrzonej literą N i liczbą 97. Bo nie o artyzm tu chodzi, a o możliwości, a wszystko co jest w stanie funkcjonować w mojej torebce zastępując trylion urządzeń (komputer, mp3 i aparat) ma u mnie wielkiego Respekta (a ja jestem człowiekiem ulicy, więc to coś znaczy).
Dzisiaj jako że dzień jest piękny (na tyle, że nauka tradycyjnie jest ostatnią rzeczą, która przychodzi mi do głowy) chciałabym zadać wam zasadnicze pytanie: parlez-vous francais? Jeśli odpowiedź na to pytanie brzmi: Tak, Nie lub Nie-wiem-w-ogóle-o-co-kaman to trafiliście doskonale! Nie ma nic lepszego na przyswojenie materiału z gramatyki języka żab i ślimaków niż najbardziej francuski deser, który nie tylko jest ultra pyszny, ale też nie wymaga posługiwania się biegle mową kucharzy, którzy je wymajstrowali w piwnicznych zakamarkach Paris, gdzieś pewnie w okolicach Moulin Rouge, gdzie rozkosz piszę się przez duże R. Crème brûlée czyli przypalony krem po raz pierwszy pojawił się w książce kucharskiej François Massialota w 1691 roku jednak jegomość ten nie był odpowiedzialny za tą przyjemność zgotowaną ludzkości – jedyna różnica między nim a innymi artystami przyrządzającymi ten deser była taka, że nie był analfabetą. Takie desery powstają bowiem w najmroczniejszych zakamarkach, wypływają na powierzchnię dzięki niepowtarzalnej strukturze i wyrastają na miano kultowych dzięki cudownej a zarazem prostej recepturze.
Moje crème brûlée zostało tradycyjnie przygotowane z śmietany, cukru i jaj (wiejskich) z dodatkiem laski wanilii (przepis znajdziecie tu: Kwestia Smaku). Jest piękne, jest smaczne, jest ultra jajeczne. A potrzebuje tak niewiele… jedynie trochę française l’amour.
A teraz Czupa powraca do nauki... jednak samo crème nie wystarczy, by przyswoić sobie plątaninę francuskich słówek i gąszcz żabiej gramatyki.
Trzymajcie się potworzaście, mua!

4 komentarze:

  1. kabro czupa :) chętnie się skuszę na wszystko co słodkie :) Zaraz przeszukam dostępne zasoby by znaleźć przepis! pozdrawiam Arch :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja właśnie z tych, którzy nie-wiedzą-o-co-kaman w języku żab i ślimaków ale na taki deserek bym się skusiła. Jednak nie teraz bo jestem całkowicie zapchana, może za jakieś 3 miesiące... ;p

    Reminiscence

    OdpowiedzUsuń
  3. Ahaaha toż tu nie o sprzęt chodzi tylko o efekt końcowy jakim jest to cudo. Ja wiem jak Ciebie cieszy fakt iż my-czytelnicy możemy sobie tylko marzyć o tym smakołyku a i tak to Tobie było dane go schrupać (nie martw się ,to nie przejw egozimu, sama tak mam jak wrzucam zdjęcia moich deserków xDDDDDD)

    Super Finni że mam Cie tutaj, bo tutaj lepiej niż 'tam' prawda ? V na krótki okres może i jest fajnym rozwiązaniem, ale jak napisałam - na krótki.

    A ja w najbliższym czasie chcę coś stworzyć, bardziej o całym procesie, który zwie się - odżywianie.

    Ściskam ;**

    OdpowiedzUsuń