poniedziałek, 24 października 2011

Nutka ciepła z Podkarpacia, szczypta krakowskiego szaleństwa oraz zapiekanka makaronowa

Kraków nie przestaje mnie fascynować. Miasto tysiąca i jednej patologii ma w sobie coś z wawelskiego miotacza ogniem, baletnicy, kibola i dobrego samarytanina. Gdy już myślę, że jestem prawdziwym krako-wyjadaczem, żadnym tam kotem, który po raz pierwszy człapie po ulicy Grodzkiej czy Brackiej, nagle spotyka mnie coś co przypomina mi, że Krakowa nie sposób poznać całkowicie. O ile moje rodzinne miasteczko przyprawiało mnie jedynie o ból głowy, a z perspektywy codziennej rutyny, jedynie zabijało moje szare komórki, to Kraków pozwolił mi uwierzyć w ludzki ród, któremu nie obce są jeszcze jako takie odruchy naszej – bądź co bądź – szalonej, człowieczej, natury.
Przykładem są choćby spotkani Belgowie z Leuven (w tym momencie chciałam pozdrowić Andreasa, który mając przed sobą o 10cm wyższą partnerkę prowadził w tańcu tak, jak jeszcze nigdy tego żaden men nie robił -  a miałam okazję przetańczyć w swoim życiu niejeden wieczór. Do zobaczenia w Kopenhadze Andreas – I am waiting for you :P) czy dziwni autobusowi ludzie, którzy tłumaczą ci jak tworzy się zacny AGH-owski trunek zwany wódką.
Nie można nie kochać tego miasta, a już najbardziej mojej Kapelanki, gdzie w pokoju  widnieje urocza toaletka, soczysto zielone kolory połączone zostały z czekoladowo-bambusowymi meblami. W kuchni mam nowy mikser, zestaw tysiąca-i-jednej-foremki-i-blaszki, w łazience szafkę z kosmetykami zaczynającymi się na Ga., Lo. i Pa. Wszystko jest cacy. I niech tak zostanie!
Tymczasem chciałabym przedstawić  
rodzimy przepis na zapiekankę makaronową (z serii brzydkie, ale dobre). Maminy obiadowy przysmak zawsze znajdował w moim sercu (i żołądku) szczególne miejsce. Ze względu na formę podania (wrzucać na talerz najlepiej, gdy para bucha jeszcze z gąsiarki!) jak i wspomnienia, które od razu przywodzi (te związane z domem na Podkarpaciu) zawsze mnie rozgrzewa – co przy aktualnej pogodzie można zaliczyć na poczet walorów niemalże niezbędnych.
Skład:
Makaron penne 500g (można dać 400, zwykle po prostu daje całą paczkę) – u mnie pełnoziarnisty
Dwie laski kiełbasy (około pół kilo) – jako że mieszkam w Krakowie to jestem zobligowana powiedzieć - podwawelskiej
Cebula – dwa mutanty
Marchewka 1kg
Pół selera + trochę pora (1/2 jasnej części)
Koncentrat pomidorowy (około 150g)
Pieprz ziołowy, sól

Sposób upichcenia:
Nastawić piekarnik na 180 stopni bez termoobiegu.
Marchewkę obrać i poszatkować na grubych oczkach razem z selerem i porem. Umieścić w garnku i na małym gazie z dodatkiem pół szklanki wody poddusić. Dodać 2 szczypty soli oraz pieprz ziołowy (do smaku, to nie ma być ostra potrawa!). W efekcie mamy uzyskać smaczną potrawkę (marchewko-selero-porowe cuś nie ma być papką, ale też nie może być surowe). Po zakończeniu gotowania odstawić i dodać koncentrat – porządnie wymieszać.
W czasie gotowania się potrawki kroimy w kostkę kiełbasę i podsmażamy ją na patelni. Gdy już kiełbaska się wytopi i zarumieni wrzucamy ją do jakiegoś pojemnika. Na tej samej patelni przysmażamy do miękkości pokrojoną drobno cebulkę.
Makaron gotujemy z solą al dente (u mnie 11 minut).
Gdy już wszystko się ogarnie zmieszać w dużym garnku makaron, cebulkę, kiełbaskę i marchewkowo-selerowo-porowo-koncentratowy-miks. Porządnie wszystko połączyć a później przełożyć do gąsiarki i wsadzić do piekarnika na 50 minut. 
Jeść solo - lub tak jak ja - z ketchupem :)

sobota, 1 października 2011

Czarno-Krako-Leczo

Nie ma to jak nowe początki!
Życie układa się dziwnie i po przeżyciach Czarnogórskich – do którego to kraju pojechania zachęcam! – jest już październik – czyli niech się dzieje Kraków!
Cóż się zmieniło przez ten czas? Jestem studentką studiów magisterskich, wolontariuszem polskiej prezydencji  (jutro cały dzień na forum rynku wewnętrznego!) i właścicielem własnego krakowskiego M4. Jest cudne, pokój mój czekoladowo-zielony (ale tak soczyście). Jest tak jak chciałam żeby było. Poza tym zapisałam się do szkoły tańca (gdzie mogę co tydzień kosztować czegoś innego - zumby, latino, salsy czy sexy dance!), dalej pykam sobie w parku Jordana w tenisa (krakowskich ludzi zapraszam na partyjkę lub szkolenie ^^) i przygotowuje się do wyjazdu na erasmusa (bilet na 2 lutego już zakupiony!). Czyli jak zawsze dużo i naraz, ale ja tak chyba lubię - taki ze mnie zabiegany zwierz... 
Zdrówko - jak widać po ilości czosnku, cebuli i smażeniny - jak ta lala. Nawet hormony się ogarnęły i po ilości spałaszowanych pistacji odezwały się (choć mogę to również przypisać hektolitrom alkoholu wypitych w Czarnogórze). A więc wszystko jakoś tak cudnie się ułożyło na te moje nowe-stare studia... i oby tak dalej :)
W związku z tym, że nareszcie miałam możliwość sama dobrać się do garnków (co nie jest tak łatwe w rodzinnym przybytku ze względu na obecność duetu babcia-mamut) wyczarowałam jedno z dań, które nigdy mi się nie znudzą (zaraz koło gołąbków, łazanków, kopytek czy pierogów): leczo! Mając jeszcze w zanadrzu domowe (tzn. z własnej działki) cukinie, czosnki i cebule nie pozostało nic więcej jak wziąć się za krojenie (tym razem bez ofiar w postaci pociętych paluchów).

Leczo
Laska kiełbaski
Dwie cebule
Dwie cukinie (średnie)
Dwie czerwone papryki
Pomidory truuu lub te z puszki bez skórki, koncentrat pomidorowy 2 łyżeczki
2 łyżeczki Vegety, czosnek truuu połowa główki, ziele angielskie razy dwa, liść laurowy, oliwa
Najpierw ogarniam cukinie i kroję w kostkę (jeżeli posiada w środku duże ziarenka warto je wyskrobać) – nie za drobno, ale też nie za grubo. Pakuję do garnka z pół szklanki wodą i na trójeczce (w skali do 6) daje się jej bulgotać. Potem kroję kiełbaskę (w kostkę of korz) i podsmażam na teflonie (smaży się we własnym tłuszczyku). Podczas podsmażania się rzeczonej kiełbaski, kroje paprykę i dorzucam ją do cukinii. Do już trochę ogarniętej kiełbaski dorzucam pokrojoną dość drobną cebulę i daje jej zmięknąć. Jak już cebulka i kiełbaska są gotowe (tzn. kiełbaska lekko podsmażona, cebulka smaczniutka i mięciutka) wrzucam je do cukinii z papryką. Do mieszaniny dodaje pomidory (sparzone 4 sztuki raczej małe lub puszka już gotowych) i koncentrat.  Potem ziele, liść, czosnek (sprasowany lub pokrojony na plasterki, ja lubię dużo), vegetę i łyżkę oliwy z oliwek (mmm ten aromat!). Daje mu się pobulgotać i przetrawić a potem ze smakiem pałaszuje z chlebkiem (ulubiony – kresowy, żytni na zakwasie pieczony na liściu kapusty!)
 Smacznego!