Oj pije, za błędy te na dole i te na górze. I za sesje, która chyli się ku końcowi w momencie, w którym się rozpoczęła.
Urok zerówek… mniam!
Tymczasem na wielkim kacu spowodowanym ciągiem przyczynowo-skutkowym zarejestrowanym w godzinach wieczornych w piątek a kończącym swój bieg dopiero w niedziele nad ranem jestem w stanie powiedzieć tylko tyle: life is good. Nic to że w kuchni stoją puste butelki po wódce, podłoga lepi się od spaghetti a ja błogosławię tylko rozwiązanie technologiczne budynku z 1936 roku, który wyposażył nasze mieszkanie w dwa kibelki.
Tymczasem na podsumowanie warto zapodać przepis doskonały. Czyli naleśniki. W tym tygodniu na śniadanie lądowały średnio co drugi dzień a jeżeli tylko jakiś samotnik się ostawał to nie na długo.
Moje naleśniki wyglądają tak:
Szczerzą mordę i są smaczne.
Ich skład to na 1 śniadaniową porcję ala Czupa:
- 4 czubate łyżki mąki pełnoziarnistej
- trochę wody gazowanej, trochę mleka – konsystencja czupowego ciasta nie jest bardzo gęsta
- 1 jajo duże tak zwane, najlepiej wiejskie. Czupa zarywa do pana na targowisku i ma najlepsze jajka w tej części Krakowa. O, tak, nie ma to jak się w życiu ustawić…
- cynamon, cukier waniliowy
Najpierw miętolimy to co mokre, później dodajemy mąkę i inne bajery. Potem zalewamy (ale nie się, jak to Czupa wczoraj zrobiła) patelnie i voila! Do tego idzie pan Banan + pan Bieluch + pani konfitura Brzoskwiniowa Łowicz.
No i jest pięknie.
Dziś jednak Czupa nie może patrzeć już na słodkie. Wczorajszy desert made by Czupa centralnie zasłodził. Na-kacowo Czupa zaleca zawsze białko – nic tak nie stawia z rana jak gryz twarogu i kwaśne leczo.
Trzymajcie się ciepło robaczki. I nie rozrabiajcie jak ja!
Ps. Czupa nadal obrażona na wagę. Waga jest zua. Czupa protestuje i rozpoczyna akcje: Tuczymy wysysaczy kóz!