sobota, 6 sierpnia 2011

Cierto, cierto! Mi piace la pizza!

Ciao bambini! Cóż rzec na ten cały kram?
Ano wyjść jest kilka. Po pierwsze warto odpowiedzieć sobie na zasadniczo jedno ważne pytanie: co chcesz robić? I zacząć to robić.
Albo tak jak ja – zdać celująco egzamin magisterski i cieszyć się przyjęciem na studia drugiego stopnia. Yuppi for me! Razem ze zdanym egzaminem mogłam również poprzytulać wirtualny dyplom z drugiego kierunku gdzie widnieje tłuste i miłe dla oka pięć. Ach, ach prosimy o zachwyty nad moim niezmierzonym (acz w tym momencie zainfekowanym przez zarazki krtaniowe) geniuszem.
Tutaj, na tej wsi zwanej miastem (ponad 50 tysięcznym, co warto nadmienić) czas płynie w dziwny, nieokreślony -aczkolwiek przyjemny - sposób. Mimo że lipiec był dla mnie miesiącem pełnym ciężkiej harówki nastał sierpień, który pozwolił mi na chwilę złapać oddech przed tym co mnie czeka – wrześniowym opijaniem dopiero co zakupionego krakowskiego lokum (oł je, lejdis and dżentelmen – here we come!), smyrającej zmysły możliwości sierpniowego zagranicznego wypadu (ach prosimy o trzymanie kciuków!) oraz próbami uniku spędzenia 2 tygodni w istnej leśnej głuszy z moim bratem i mamą. Jeśli chodzi o ostatnią opcję preferuje jednak pozostanie w mej skromnej hacjendzie.
Czemuż to, spytacie?
Ano w przeciwieństwie do wielu nieszczęśników mogę z dumą powiedzieć, że moja chata is awesome (jak Barney z How I met your mother). Ma z przodu sadzawkę, w której powinny być ryby, ale skuteczne chlorowanie przeistoczyło tą dziurę w basen. Oprócz tego cudny ogród z krzakami malin (yami, yami), borówek amerykańskich, ogórków, pomidorów a do tego marchewki, buraczki, cebula, czosnek…. Drzewa z brzoskwiniami, morelami, śliwkami, gruszkami… do tego aromatyczna bazylia, oregano, koperek, pietruszka… i wiele więcej! Żyć nie umierać! Ponadto dostęp do nieograniczonej ilości składników pozwala mi tworzyć niezapomniane pyszności.
Jednym z takich wynalazków okazała się być pizza. Niby proste i jasne, aczkolwiek uczynione po raz pierwszy, dało mi do zrozumienia, że powinno się wydawać poradnik jak być Włochem i jak powinno się robić pizze. Aczkolwiek nie licząc soli wypiek uważam za udany i jeśli tylko zapasy pierogów, których lepienie zajęło nam dziś niemal cały dzień (ruskie, wiśnie, truskawki i made baj mi – szpinak, czosnek, feta), się wykończy na pewno popełnię to przestępstwo ponownie. Jeśli czyta mnie jakiś kuchcik znający się na włoskiej sztuce robienia placka to nie obrażę się za kilka cennych uwag :)
Ciasto:
Łyżka oliwy z oliwek
Pół szklanki ciepłej wody
Łyżka przyprawy do pizzy (lub jak w moim przypadku – mix tego co mam w zanadrzu: bazylia, oregano, kurkuma, papryka słodka, sól – o tym ostatnim radzę pamiętać :P)
 1/4 kostki świeżych drożdży – 25g
200g mąki (można pół na pół z pełnoziarnistą lub iść na całość i zrobić wyłącznie z mąki pp)

Sos na spód:
2 łyżki koncentratu pomidorowego, trochę przypraw (znowu dowolność lub ta do pizzy), 2 łyżeczki jogurty naturalnego (wymieszać i voila!)

Rozpuszczamy drożdże w wodzie, dodajemy cukier (i łyżeczka), przykrywamy i odczekujemy 10 minut.
Mąka, przyprawy, oliwa lądują do michy a po złączeniu dolewamy do powstałej mieszanki drożdże. Ugniatamy ciasto a potem zostawiamy je pod przykryciem do wyrośnięcia w ciepłym miejscu (minimum 40 minut). Po tym czasie wciągamy ciasto na blat oprószony mąką, nie zagniatając kształtujemy pizzę fajnie ją rozciągając  (ja właśnie się zaopatrzyłam w zarąbistą blaszkę okrągłą z dziurami specjalnie do pizzy, ale i na normalnej wyścielanej papierem też ujdzie). Nadajemy ciastu charakterystyczne brzegi, smarujemy sosem, dodajemy ulubione składniki (u mnie: pieczarki, szynka, kukurydza, pomidor, bazylia) a na wierzch porwaną mozzarelle. Nastawiamy piekarnik na 180 stopni i pieczemy 40 minut. Voila!

PS. Polecam jednak z pieczarek wycisnąć trochę soku podduszając je w garnku – no chyba że nie jesteście ich fanami i nie pakujecie ich na pizze w ilości niekontrolowanej.

I na sam koniec: uwaga, uwaga – 6 tygodni po operacji i jem pierogi (z smażoną cebulką w środku), czosnek i smażonego gyrosa. Buuuja! Life tastes great!
Trzymajcie się ciepło, mua!